poniedziałek, 24 sierpnia 2009

"Plis, maj frend, dzis is jor ki". - powiedział Pan Recepcjonista o krótkim jak jego krucze włosy imieniu Ali, na moją prośbę o jakiś przyjemny, cichy pokoik, i wręczył mi klucze.
Poszedłem więc do pokoiku - i znalazłem go w piwnicy. Tuż obok schowka na szczotki.
Oczywiście w te pędy wróciłem do Alego, i powiedziałem mu, żeby się nie wygłupiał. W końcu jestem "ultra ol inkluziw", więc coś mi się chyba należy?
"Sori maj frend, aj hew noł tudej, tumoroł aj giw ju dzi best rum in dzi hotel, bat tudej aj kant".
Kant... to słowo zabrzmiało jakoś znajomo...

6 komentarzy:

  1. Kant? Też znam! Syn starego Kanta z Koziej Wólki...

    OdpowiedzUsuń
  2. ... tym razem chyba Wena zaszyła się w schowku na szczotki. A recepcjonista Ali zabrał klucz ...;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydaje mi się, że Weny zbrakło, bo dalszego ciągu jak nie było tak nie ma i próżno czekam.
    A może warto by było opowiedzieć te historie komuś, kto potrafiłby je opisać???

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry :)
    Na emigracji się rozbijasz, że takie ciekawe dialogi słychać?
    Pozdrowienia :)

    p.s. Na początku nie zauważyłam, że mnie obserwujesz, że tak sobie pozwolę zacząć od spiskowej teorii dziejów na dzień dobry :))

    OdpowiedzUsuń