czwartek, 31 grudnia 2009

Był - zjawił się Fiury.
Już wiem, dlaczego nie czekał na mnie o poranku.
Skacowany człowiek wygląda jak niedosmażony hamburger - skacowany krasnoludek... niczym się od niego nie różni. Wytoczył się zza ekranu, czknął, zajął ulubione miejsce na podstawce od lampy, i zaczął pomstować na myszy, że oszukują, bo piją co drugą kolejkę.
- Jakie myszy? - wyjąkałem. - Skąd wziąłeś myszy?
- Och, same się zjawiły po pierwszej kolejce. - odpowiedział, a raczej wybełkotał. - Wszystkiego najlepszego w nowym roku... dla wszystkich - dodał, zanim zasnął.
Przykryłem go ściereczką do okularów.
Wszystkiego najlepszego.
Z duszą na ramieniu przyjechałem dziś do pracowni.
Otworzyłem ostrożnie drzwi, rozejrzałem się. Nikogusieńko.
Zaparzyłem kawę, odsłoniłem okna. Nic. Odpaliłem drżącym palcem laptopa.
Uffff... widocznie Fiury był tylko psikusem mojej wyobraźni, bo tym razem się nie pojawił.

środa, 30 grudnia 2009

Zamieszkał u mnie krasnal.
Zauważyłem go rano, kiedy włączyłem laptopa.
Wyszedł, a w zasadzie wyskoczył zza ekranu. Wielkości kciuka, w zielonych spodenkach, tego samego koloru kubraczku, z długą, ryżawą brodą. Na głowie miał szpiczastą czapeczkę - dla odmiany czerwoniutką, jak świeżo zerwany pomidorek. Usiadł, a w zasadzie rozlał się na podstawce od lampki, tłuścioch jeden, i wyszczerzył w uśmiechu swoje (chociaż kto go tam wie?) drobne ząbki.
Odjęło mi mowę.
- Co się gapisz... krasnala nie widziałeś? - Spytał.
Widzieliście kiedyś Kimmi? Kimmi to lala, którą się dmucha. Jest wielkości kobiety, ma długie, jasne włosy, szeroko otwarte oczęta i rozdziawione usta.
Gdyby ktoś mi nałożył blond perukę, w czasie, kiedy krasnal zadawał swoje pytanie, wyglądałbym jak Kimmi z kozią bródką.
- Nazywam się... - Tu nastąpiła długa wyliczanka imion, z których zapamiętałem jedno, Fryderyk, i nazwisk, z których nie zapamiętałem ani jednego.
- Ale przyjaciele mówią mi Fiury. - zakończył z dumą skrzacik.
Odczekał chwilę. Pewnie myślał, że coś mu odpowiem, ale moje struny głosowe cały czas były ściśnięte, jak pośladki dwulatka, któremu pierwszy raz zdjęto pieluchę, i który za wszelką cenę usiłuje nie zesrać się na podłogę, i donieść swoją kupę do nocnika.
Uśmiechnął się pobłażliwie.
- W każdym razie od dziś będę cię natychał. No.
I zniknął.

wtorek, 29 grudnia 2009

Trudno wrócić do tematu po tak długiej przerwie.
Szczerze mówiąc wyparowała ze mnie cała złość - na Itakę, za spaprane wakacje, na hałaśliwy rosyjskojęzyczny tłum (nb myślę, że gdyby ta tłuszcza składała się z Polaków, czy Anglików, zachowywałaby się równie butnie - w końcu kupy nikt nie ruszy), na beztroskie olewactwo Turków (wspaniali ludzie, ale nie chciałbym z nimi pracować)...
Postanowiłem więc nie wracać i zostawić go w spokoju (temat).
I zająć się czymś innym.

poniedziałek, 21 września 2009

Zwłaszcza, że w tej samej sytuacji, co ja, znalazło się również kilkoro innych Polaków, dwóch Anglików, para Holendrów i rodzinka Łotyszy - co stanowiło miłą dla oka i ucha odmianę. Poza nami hotel wypełniał szczelnie hałaśliwy rosyjskojęzyczny tłum.

O, blogu ów...

Kant...
Słowo, które skojarzyło mi się z nazwiskiem słynnego Immanuela natchnęło mnie myślą, żeby podejść do sprawy filozoficznie - czyli ze stoickim spokojem.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

"Plis, maj frend, dzis is jor ki". - powiedział Pan Recepcjonista o krótkim jak jego krucze włosy imieniu Ali, na moją prośbę o jakiś przyjemny, cichy pokoik, i wręczył mi klucze.
Poszedłem więc do pokoiku - i znalazłem go w piwnicy. Tuż obok schowka na szczotki.
Oczywiście w te pędy wróciłem do Alego, i powiedziałem mu, żeby się nie wygłupiał. W końcu jestem "ultra ol inkluziw", więc coś mi się chyba należy?
"Sori maj frend, aj hew noł tudej, tumoroł aj giw ju dzi best rum in dzi hotel, bat tudej aj kant".
Kant... to słowo zabrzmiało jakoś znajomo...

sobota, 22 sierpnia 2009

Turcja z Itaką (tak się nazywa to coś, co wyjazd zorganizowało).
Wtopa pierwsza - rezydent zostawia grupę pod hotelem Daima Beach, a sam w najlepsze jedzie z pozostałymi uczestnikami wycieczki dalej. Zostajemy sami z przesympatycznym, ale jednak tureckim, recepcjonistą. :D
Ten, z chararakterystyczną dla tej nacji pogodą ducha, tryskającą z każdego centymetra kwadratowego śnieżnobiałych zębów, odzywa się w te słowa...
Poneważ jestem w wieku, w którym większość czynności wykonuje się w odcinkach, nie inaczej będzie z moją opowieścią o wakacjach.

piątek, 21 sierpnia 2009

Miałem dziś zacząć swoją opowieść, ale nie zacznę, ze względu na brak Weny. Prosiłem ją od samego rana - przybądź, o Muzo... Nie przyszła. Pewnie zaszyła się w jakimś zacisznym zakątku ze swoim blond Szefem, i molestują się nawzajem seksualnie...
A może gdzieś lata? W każdym razie, jeśli nawet, to mój zbolały łeb omija, więc dam sobie spokój.

czwartek, 20 sierpnia 2009

ooostro...

czasem będzie... albowiem blogowanie czas zacząć. :)))